Leczymy, wozimy do lekarza, płacimy rachunki. Rachunki ,które budza nas w nocy i nie daja spac. Karma, leczenie ponad 30 kotów na stanie. Jak nie pomóc skoro widac jak to stworzenie walczy ,chce zyc, pieknie sie podnosi z choroby. Niestety mimo ze kocurek dzisiaj wyglada dobrze to jeszcze dluga droga przed nim i nami . WP: W jednym z rozdziałów opisuje Pani historię Fatimy, która jako dziecko była głodzona, bita i wyśmiewana przez rodziców. Gdy miała 14 lat, zmuszono ją do ślubu ze starszym Jest kilka i każda dba o swojego klienta. Na przykład, jeśli przekonamy kogoś, by przepisał się do naszej, to dostaniemy 50 euro za tę nową osobę. Jeśli chodzi o zaświadczenia, to większość składa się drogą elektroniczną. Tylko za pierwszym razem trzeba wypełnić formularz ręcznie, potem jest się już w systemie. O wszystko trzeba prosić. O zgodę na pójście do lekarza albo o książkę spoza biblioteki klasztornej. Nawet o podpaski. A jak się nie podoba, trzeba to przemodlić. Andrzej Flügel, nasz redakcyjny kolega, był kiedyś wychowawcą więziennym. Napisał o tym książkę „Schowani do wora”. Jutro o 17.00 opowie o niej na spotkaniu w bibliotece wojewódzkiej. Gość bbbbbbbbbella. Goście. Napisano Wrzesień 28, 2010. najpierw była tak zwana stalka, miałam pod opieka stara polska żydówkę, 2 lata później było sprzątanie, a legalnie zaczęłam Dzień pracy starszego wychowawcy działu penitencjarnego zaczyna się dla kpt. Banaszczaka o 8:00 i trwa do 16:00. Pierwsze kroki kieruje na oddział mieszkalny, gdzie jest wychowawcą. Od kilku lat pracuje z osadzonymi w zakładzie karnym typu półotwartego. Oddziałowy zdaje wychowawcy relację z ostatnich kilkunastu godzin. YOwPsLW. Andrzej Flügel, nasz redakcyjny kolega, był kiedyś wychowawcą więziennym. Napisał o tym książkę „Schowani do wora”. Jutro o opowie o niej na spotkaniu w bibliotece GL znają Andrzeja Flügela jako dziennikarza sportowego. Zanim jednak w 1990 trafił do naszej gazety, pracował w areszcie w Zielonej Górze, gdzie był wychowawcą oraz w zakładzie karnym w Krzywańcu. W zeszłym roku napisał o tym książkę „Schowani do wora”.Od 1 lipca więcej śmieci będą nam jeszcze droższe. Będzie podwyżka!- W gwarze więziennej „schowany do wora” to ktoś z grypsujących, co do którego pojawiły się jakieś zastrzeżenia, które mogły dotyczyć na przykład jakiejś domniemanej współpracy z funkcjonariuszami czy innego złamania zasad grypsery. Taki osobnik był jakby w poczekalni, dopóki nie wyjaśnią się owe zastrzeżenia, czyli był w zawieszeniu. Potem, jeśli zarzuty się potwierdziły, był wykluczany z grypsery i lądował na dole hierarchii albo wracał do łask - opowiadał nam po wydaniu książki Andrzej. Jak mówił, przez lata sam czuł się czasami jak w jakimś „worze”. - Z jednej strony skazani, siłą rzeczy nieufni wobec funkcjonariuszy, więc także wychowawców, z drugiej - przełożeni, dla których często próba zrozumienia tych, którzy trafili w to miejsce, okazywała się pustym dźwiękiem, a przede wszystkim interesowała ich grubość krat i to, żeby im nikt nie uciekł - mówił autor z Andrzejem Flügelem odbędzie się jutro w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej przy ul. Sikorskiego 107. Początek wieczoru autorskiego o Przy okazji spotkania będzie można zdobyć Serdecznie zapraszam - mówi nasz poprowadzi Zbigniew ofertyMateriały promocyjne partnera Z rosnącą przestępczością wśród młodzieży dyrektor nowosądeckiego więzienia postanowił walczyć na własną rękę. Zaprasza miejscowych uczniów na lekcje wychowawcze, które odbywają się w zakładzie rosnącą przestępczością wśród młodzieży dyrektor nowosądeckiego więzienia postanowił walczyć na własną rękę. Zaprasza miejscowych uczniów na lekcje wychowawcze, które odbywają się w zakładzie karnym. Nie przejmuje się sceptycznymi ocenami psychologów i pedagogów. Twierdzi, że jego autorski program przyniesie takie efekty jak podobny, realizowany w Dolnej badań Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji wyraźnie pokazują, że przestępczość wśród dzieci i młodzieży wzrasta. Osoba nieletnia popełnia co dwudzieste przestępstwo w Polsce. Ponad 6 proc. sprawców nie ukończyło 13 roku życia. Z tą statystyką próbuje również walczyć sędzia Anna Maria Wesołowska. Od pięciu lat na swoje rozprawy zaprasza młodzież z łódzkich szkół ponadgimnazjalnych. Ona również nie przejmuje się negatywnymi ocenami takiej poglądowej Młodzi ludzie wchodzą na salę rozpraw i widzą zapłakanego osiemnastolatka zakutego w kajdanki. To robi na nich wrażenie - uważa Anna Maria Wesołowska. - Tym, którzy sceptycznie wypowiadają się o tej metodzie, radziłabym porozmawiać z młodzieżą. Ja robię to, co uważam za słuszne i nie zamierzam z tego Anna Maria Wesołowska prowadziła w szkołach pogadanki, spotykała się z uczniami. Obecnie uważa, że "żywe" lekcje przynoszą lepsze efekty. Widzi reakcje młodzieży, omawia efekty swojej pracy z w Nowym Sączu od listopada odwiedziło 600 uczniów. W nietypowych lekcjach wychowawczych oprócz miejscowych gimnazjalistów i licealistów wzięły udział grupy z Mszany Dolnej, Limanowej, Nawet jeśli jedna wizyta przyczyni się do odmiany życia jednego ucznia to warto było ich zapraszać - twierdzi Tadeusz Chruślicki, dyrektor nowosądeckiego więzienia. To on wymyślił i realizuje program. Widział jak w Dolnej Saksonii więźniowie grają w piłkę z uczniami, a mieszkańcy biorą udział we wspólnych mszach ze Postanowiłem część tego programu zastosować u nas - przyznaje Chruślicki. - W miasteczkach Dolnej Saksonii takie działania przyczyniły się do spadku przestępczości wśród nieletnich, a my od lat borykamy się z tym problemem. Zaprosiłem więc do współpracy szkoły. Program dyrektora cieszy się dużym zainteresowaniem szkolnych Sama jestem pod wrażeniem tej wizyty - przyznaje Edyta Żywczak, pedagog z Zespołu Szkół Gimnazjalnych numer 2 w Nowym Sączu. - Dla naszych uczniów była to terapia szokowa. Wielu uczniów biorących udział w programie miało już pierwsze konflikty z prawem. Młodzież przyznaje, że nie tak wyobrażała sobie zakład karny. Wiedzę o więzieniach uczniowie czerpali do tej pory z telewizji i gier komputerowych. Tutaj zobaczyli zupełnie inny Od początku trochę się denerwowaliśmy - opowiada Marta Połeć, szesnastoletnia uczennica klasy III z Zespołu Szkół Gimnazjalnych numer 2 w Nowym Sączu. - Największe wrażenie zrobiła na mnie cela ośmioosobowa. I kaplica. Może jeszcze to, że w tym więzieniu siedzi były uczeń naszej szkoły, który został skazany na półtora roku za nie mają bezpośredniego kontaktu z więźniami. Mogą ich oglądać jedynie przez wizjer lub obserwować z wieży strażniczej. Dyrektor więzienia, aby mieć pewność, że nie narusza prawa, szczegóły programu omówił z Beatą Kempą, wiceministrem sprawiedliwości. Przed wizytą w więzieniu pedagodzy rozmawiają z uczniami i ich rodzicami, którzy podpisują zgodę na udział dzieci w Nie rozumiem, dlaczego rodzice i dyrektorzy szkół godzą się na takie eksperymenty - dziwi się profesor Krzysztof Konarzewski, pedagog z Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. - Terapia szokowa to nie jest najlepszy sposób na zmianę zachowań. Ten rodzaj terapii nie sprawdził się w przypadku młodych palaczy papierosów, którzy wzięli udział w eksperymencie. Oglądali oni film z sekcji zwłok palacza. Widok osmolonych płuc działał kilka miesięcy. Po tym czasie większość osób wracała do nałogu. Zamiast drastycznej terapii szokowej profesor Konarzewski proponuje inscenizowanie scen z odgrywaniem ról, w których jedna osoba udaje przestępcę, druga ocenia i wydaje sceptyczna jest profesor Anna Radziwiłł, która uważa, że nie wolno z góry potępiać terapii Dla jednego ucznia metoda ta okaże się skuteczna, dla drugiego zupełnie nie - twierdzi ceniona pedagog. - To wychowawca powinien wiedzieć, w jaki sposób postępować z ofertyMateriały promocyjne partnera Nie łatwo dziś wytłumaczyć, jak się żyło w PRL-u. Gdybyśmy jednak mogli cofnąć się w czasie powiedzmy do roku 1975 i zajrzeli do mieszkania przeciętnej polskiej rodziny, pewne rzeczy na pewno zwróciłyby naszą uwagę. Byłyby to eksponowane z dumą, luksusowe dobra, przywożone z krajów tzw. demokracji ludowej. *Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu Deutsche Welle i Newsweek Polska. #CzasSolidarności. Więcej o cyklu dowiesz się na końcu artykułu. *** Wśród nich na poczesnym miejscu znalazłyby się znakomite produkty z Niemiec Wschodnich: kawa, pieprz, słodycze – ach, te żelki! Robot kuchenny dla mamy. Kolejka Piko dla syna. Płyta Beatlesów firmy Amiga dla córki. A pod blokiem, kto wie, może nawet błyszczałby w słońcu nowiutki trabant taty? Albo, gdybyśmy przenieśli się w lata osiemdziesiąte, marzenie każdego chłopaka – motorower Simson? Każdy sąsiedni kraj miał swoje atuty, deficytowe towary, których nie można było zdobyć w polskich sklepach. Trzeba było po nie pojechać, najlepiej zabierając na wymianę rzeczy, których z kolei tam brakowało. Wszystkie „demoludy”: Niemiecka Republika Demokratyczna, Czechosłowacja, Węgry czy Polska, cierpiały bowiem na tę samą chorobę, wynikającą z podporządkowania komunistycznej Moskwie. Ta choroba nosiła nazwę RWPG - Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. I objawiała się tym, że radzieccy towarzysze decydowali o tym, jakie gałęzie gospodarki rozwijać w bratnich krajach. Polsce przypadły węgiel i stal, więc przez kilkadziesiąt lat rodzimi komuniści inwestowali w przemysł ciężki, zaniedbując produkcję dóbr codziennego użytku. Im więcej fedrowano węgla i wytapiano stali, tym trudniej było zdobyć takie luksusy, jak pieprz, albo kupić porządne buty. Ale Polak potrafi. Skoro państwo nie potrafiło ani wyprodukować poszukiwanych towarów, ani sprowadzić ich w takiej ilości, by nie trzeba ich było kupować „spod lady”, ludzie wzięli sprawy we własne ręce i sami zaczęli je przywozić. I tak Polacy odkryli NRD. Z początku, przez pierwsze powojenne ćwierćwiecze, mało kto jeździł do Niemiec wschodnich. Nawet moi krewni z Lubania, miasta tuż przy granicy niemieckiej, znali ten kraj głównie z opowieści znajomych. Wszystko zmieniło się w 1972 roku, gdy ówcześni komunistyczni przywódcy, Edward Gierek i Erich Honecker, otwarli granicę. Od tej pory można było ją przekraczać na dowód osobisty. Wujek był kierowcą autokaru, woził wycieczki do Niemiec. Ile razy się widzieliśmy, u wujostwa czy u nas pod Warszawą, opychaliśmy się przywiezionymi przez niego bananami i pomarańczami. To były czasy, kiedy pomarańcze jadło się raz w roku, w Boże Narodzenie! Wujek opowiadał masę anegdot, z których niestety zapamiętałem niewiele, bo zawsze w najciekawszym momencie rodzice kazali mi iść spać. O Polakach, którzy jechali na drugą stronę w najgorszych butach, a wracali w adidasach czy salamandrach. O zabawach w chowanego z celnikami, którzy przetrzepywali bagaże podróżnych w poszukiwaniu złota. Przemyt złota to już była wyższa szkoła jazdy – kupowało się je od żon radzieckich oficerów, których tysiące stacjonowały wtedy w NRD. Oczywiście nie za pieniądze, bo te nie miały większej wartości. Tylko za towary poszukiwane w Niemczech Wschodnich, np. nylonowe bluzki. Bonanza skończyła się w 1980 roku. Gdy w Polsce wybuchła Solidarność, Niemcy zamknęli granicę. Ale do tej pory miliony Polaków wiedziały już z własnego doświadczenia, że w NRD żyje się znacznie lepiej niż w PRL-u. A kto sam nie miał okazji się o tym przekonać, ten mógł popatrzeć, jak to w tym NRD wygląda, oglądając co tydzień kolejny odcinek „Telefonu 110”. To był serial kryminalny, wprawdzie nie tak dobry, jak „Kojak” czy „Colombo”, ale przynajmniej można było popatrzeć, jak ludzie za Odrą żyją, jak się ubierają. A to przecież nie był żaden Zachód, tylko NRD! Z tego płynął prosty wniosek, że polskie komuchy to jakieś wyjątkowe patałachy. W takim NRD czy w Czechosłowacji ludzie zajadali się kiełbaskami, popijali piwem, a u nas to już nawet cukier był na kartki. O ile Czechom można było wybaczyć, że żyją lepiej niż my, to jednak trudno było bez emocji znosić przewagę Niemców wschodnich. Przecież oni przegrali wojnę, a mimo to, nawet pod sowiecką okupacją, potrafili zbudować całkiem sprawną gospodarkę i produkować rzeczy, o jakich nam się nie śniło. Łatwo dziś śmiać się z trabanta, ale myśmy w tamtych czasach produkowali syrenki. Kto był w Berlinie czy Dreźnie i miał okazję odwiedzić prywatne mieszkania, ten widział, że są nie tylko większe, niż polskie klitki w blokach, ale też staranniej wykończone. Która kobieta nie marzyła o enerdowskim szamponie i kosmetykach? Przecież w Polsce w latach osiemdziesiątych trudno było dostać nawet papier toaletowy! Powodów do kompleksów mieliśmy tyle, że trzeba było je sobie jakoś zracjonalizować. Często więc mówiono o Niemcach, że są posłuszni jak roboty, pozbawieni fantazji i zmysłu improwizacji, wszystko mają wymierzone i zaplanowane tak, że bez rozkazu nawet nie drgną. Ten stereotyp był bardzo mocny, podobnie jak przekonanie, że niemiecki jest najbrzydszym językiem na świecie. W tamtych czasach mało kto w Polsce uczył się niemieckiego, w liceach, do których uczęszczała zresztą tylko znikoma część młodzieży, uczono przede wszystkim rosyjskiego i angielskiego. W związku z tym bariera obcości była wyjątkowo mocna. Polacy tak naprawdę wiedzieli o Niemczech wschodnich niewiele, i na ogół nie chcieli dowiedzieć się więcej. Komunistyczne władze w krajach Europy Wschodniej celowo utrudniały kontakty z sąsiadami. W latach osiemdziesiątych propaganda w NRD, Czechosłowacji i na Węgrzech wykreowała wizerunek polskiego nieroba, któremu nie chce się pracować, wciąż by tylko strajkował. Albo handlował na czarnym rynku. I pił wódkę. Ten negatywny stereotyp padł na podatny grunt i okazał się bardzo trwały; funkcjonował jeszcze wiele lat po upadku komunizmu w 1989 roku. Jednocześnie tamtejsze władze robiły, co mogły, by nie dopuścić do rozpowszechniania informacji o rzeczywistej sytuacji w Polsce. Przykład Solidarności mógł być zaraźliwy. A wielu enerdowców czy Czechów, którzy mieli okazję odwiedzić Polskę w latach siedemdziesiątych czy później, po zniesieniu stanu wojennego w 1983 roku, zdawało sobie sprawę, że wprawdzie Polacy żyją gorzej niż oni, ale za to cieszą się większą swobodą. Że nie boją się mówić, co myślą. I że krytyczny stosunek do komunistycznych władzy cechuje tak naprawdę wszystkich, włącznie z członkami rządzącej PZPR. W powszechnym przekonaniu Służba Bezpieczeństwa nie była tak sprawna, jak enerdowska Stasi, nie potrafiła tak bezwzględnie inwigilować i prześladować swoich ofiar, ani stworzyć równie rozległej sieci tajnych współpracowników i informatorów. W rzeczywistości nie ustępowała wiele Stasi czy czechosłowackiej bezpiece, natomiast miała trudniejsze warunki działania. Polacy, w przeciwieństwie do Niemców czy Czechów, mają wyjątkowo długą tradycję buntowania się przeciwko władzy. Każdej władzy, zarówno narzuconej z zewnątrz, jak i rodzimej, która uzurpuje sobie zbyt wiele uprawnień. Prawdopodobnie wynika to z przyjętego przez Polaków, bez względu na pochodzenie społeczne, etosu szlacheckiego. Był on podstawą propagowanego pod zaborami przez polskie elity wzoru tożsamości narodowej, a jego najważniejszą cechą jest umiłowanie wolności, zarówno politycznej, jak i osobistej. Krótko mówiąc, Polak nie znosi, jak ktoś mu coś każe, albo czegoś zabrania. Traktuje to jak zamach na swoją godność. Ten kod kulturowy znacznie utrudnił komunistom zaprowadzenie w Polsce takiej dyktatury, jak w NRD, ale to nie znaczy, że im to uniemożliwił. Przyjęła ona po prostu inną formę, w której należało uwzględnić specyfikę narodową Polaków. A także sięgnąć do innego zasobnika przyszłych milicyjnych kadr. W Polsce, w przeciwieństwie do Niemiec czy Czechosłowacji, ruch komunistyczny przed wojną był wyjątkowo słaby, a wielkoprzemysłowa klasa robotnicza nieliczna. Dlatego tzw. utrwalaczy władzy ludowej rekrutowano przede wszystkim spośród chłopów, którzy w wyniszczonym podczas okupacji kraju stanowili zdecydowaną większość populacji. Wprawdzie w budzącym grozę stalinowskim aparacie represji kluczowe stanowiska zajęli towarzysze z komunistycznym, bądź partyzanckim stażem, ale zdecydowaną większość ich podwładnych stanowili przeciętni młodzi ludzie, którzy nie mieli najmniejszych oporów, by służyć nowej władzy. Urząd Bezpieczeństwa, Informacja Wojskowa, Korpus Bezpieczeństwa Wojskowego, NKWD i Smiersz – te nazwy budziły grozę aż do połowy lat pięćdziesiątych. W pierwszych powojennych latach ich ofiary liczono w tysiącach. Dopiero po śmierci Stalina komuniści zrezygnowali ze stosowania masowego terroru, po części dlatego, że mogli się już bez niego obyć. Po dekadzie zbrodni na stalinowską modłę sięgnęli po inne metody kontroli społeczeństwa. Znacznie większy nacisk położono na inwigilację, szantaż i zastraszanie. Przemoc fizyczną stosowano głównie wobec młodzieży, robotników i anonimowych mieszkańców mniejszych miast. Natomiast wobec elit intelektualnych stosowano znacznie bardziej wyrafinowane metody, takie jak tworzenie siatek donosicieli, zakładanie podsłuchów, śledzenie szczególnie uciążliwych dla władzy jednostek, czy wreszcie stosowanie 48-godzinnych aresztów i urządzanie procesów pokazowych. Takich jak proces Kuronia i Modzelewskiego w 1964 roku, którego celem było zastraszenie niezależnych środowisk inteligenckich. Mimo to cztery lata później doszło do protestów studenckich w większości ośrodków akademickich. A w 1970 roku do strajków na Wybrzeżu, zakończonych masakrą robotników w Trójmieście i Szczecinie. W konsekwencji tych wydarzeń ustąpił rządzący od 1956 roku pierwszy sekretarz partii Władysław Gomułka, a na czele stanął nowy lider PZPR Edward Gierek. Gierek wychował się we Francji, był obyty w świecie i postanowił usprawnić szwankującą gospodarkę dzięki zachodnim kredytom i licencjom na poszukiwane artykuły, od Coca Coli po ciągniki rolnicze. Był też bardziej niż jego poprzednik wrażliwy na naciski ze strony zachodnich rządów i międzynarodowej opinii publicznej, od których zależał dopływ gotówki. Dzięki pożyczonym miliardom udało mu się w pierwszej połowie dekady podnieść poziom życia Polaków, ale potem nadszedł kryzys, a zaciągniętych kredytów nie było z czego spłacić. W ciągu kilku lat system zbankrutował, a zdesperowani ludzie wyszli na ulice. Najpierw, w czerwcu 1976 roku, zastrajkowali robotnicy zakładów w podwarszawskim Ursusie i Radomiu. Władze brutalnie stłumiły protesty. Jednakże w obronie prześladowanych zawiązał się w Warszawie Komitet Obrony Robotników, a kilka miesięcy później także w stolicy powstał Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Wkrótce na Wybrzeżu zawiązały się Wolne Związki Zawodowe i Ruch Młodej Polski. Te dwie organizacje odegrały kluczową rolę podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku. Ruch strajkowy objął Wybrzeże, a wkrótce także inne części Polski. Komunistyczne władze ustąpiły pod presją społeczną i zgodziły się spełnić żądania strajkujących, w tym postulat legalizacji Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych „Solidarność”. W ciągu kilku miesięcy do Solidarności zapisało się dziesięć milionów Polaków. Zaczęła się rewolucja, która ostatecznie doprowadziła do upadku komunizmu i obalenia Muru Berlińskiego w 1989 roku. Polscy opozycjoniści już w latach siedemdziesiątych nawiązali kontakty z dysydentami i działaczami pokojowymi z NRD. Wielu z nich trafiło do Polski w ramach prowadzonej pod auspicjami niemieckiego kościoła protestanckiego Akcji Znak Pokuty. Młodzi ludzie z RFN i NRD porządkowali byłe nazistowskie obozy koncentracyjne i miejsca pamięci. Ludwig Mehlhorn poznał przedstawicieli polskich środowisk katolickich jeszcze przed strajkami na Wybrzeżu. Mathias Domaschk podczas strajku w Stoczni Gdańskiej był nawet na Wybrzeżu (niestety, w kwietniu 1981 roku zginął w enerdowskim areszcie w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach). Wolfgang Templin nauczył się w Warszawie języka polskiego i poznał działaczy KOR. Kontakty osobiste i przyjaźnie dysydentów odegrały istotną rolę podczas Jesieni Ludów w 1989 roku. Niemcy z NRD i Polacy wiedzieli już wtedy o sobie znacznie więcej, niż w czasach handlowej turystyki. NRD szczęśliwie odeszła do lamusa historii, podobnie jak PRL. Dziś każdego roku miliony Polaków odwiedzają Niemcy, a tysiące Niemców wypoczywają w kurortach nad Bałtykiem. A trabant wciąż jest w cenie, choć raczej jako zabytek minionej epoki. *** Serial "Skazana" z Agatą Kulszą w głównej roli można już oglądać w Playerze. Premiera kolejnego odcinka 7 września Ośmioodcinkowa produkcja w reżyserii nominowanego w 2010 r. do Oscara za "Królika po berlińsku" Bartosza Konopki powstała na motywach książki Ewy Ornackiej "Skazane na potępienie", a dodatkowo wiele z postaci inspirowanych jest prawdziwymi przestępczyniami znanymi z pierwszych stron gazet Główną bohaterką jest słynąca z surowych wyroków sędzia Alicja Mazur. Kiedy zostaje oskarżona o zabójstwo, którego nie popełniła, trafia do więzienia. Musi przetrwać wśród groźnych kobiet, na które często sama wydawała wcześniej wyroki, jednocześnie szykując zemstę na tych, którzy ją wrobili Z okazji premiery przypominamy inne polskie produkcje filmowe i serialowe, których fabuła chociaż w części miała miejsce w więzieniu lub poprawczaku Sędzia Sądu Okręgowego Alicja Mazur (Agata Kulesza) zdecydowanie nie jest lubiana przez bandziorów. Popełniane przez nich przestępstwa ocenia stanowczo i surowo, bez względu na to, czy kradli, handlowali narkotykami czy zabijali, często skazując oskarżonych na bardzo długie odsiadki. Prywatnie jest osobą dość niepozorną, nieśmiałą, niewyróżniającą się. Bardzo kocha swoją córkę Hanię (Martyna Byczkowska), planuje też wyjść po raz drugi za mąż, za Pawła Witkowskiego (Michał Czernecki). Życie jak tysiące innych. Wszystko zmienia się, kiedy Alicja sama zostaje oskarżona o zabójstwo, którego na dodatek... nie popełniła. Skazana na 15 lat odsiadki, trafia do więzienia, w którym musi przetrwać wśród bardzo groźnych, niemających już nic do stracenia kobiet. Na część z nich sama wydała wcześniej wyroki... Życia nie ma łatwego, od samego początku uprzykrza jej je choćby pedantycznie przywiązana do czystości współwięzniarka Pati (Aleksandra Adamska). Przy życiu Alicję trzyma nastoletnia córka oraz chęć wyjaśnienia sprawy. No i zemsty na tych, którzy ją wrobili. "Skazana" - projekt Zespołu Produkcji Fabularnej - to licząca osiem odcinków historia na motywach książki Ewy Ornackiej "Skazane na potępienie". Dodatkowo wiele z postaci przedstawionych w serialu inspirowanych jest prawdziwymi przestępczyniami, znanymi z pierwszych stron gazet. Za reżyserię odpowiada nominowany w 2010 r. do Oscara za krótkometrażowego "Królika po berlińsku" Bartosz Konopka ("Nieobecni", "Pod powierzchnią", "W głębi lasu"), a za zdjęcia Paweł Flis ("Tajemnica zawodowa", "Królestwo kobiet"). Scenariusz powstawał pod nadzorem Kaśki Śliwińskiej-Kłosowicz, a główną scenarzystką jest Karolina Szymczyk-Majchrzak, we współpracy z Ewą Popiołek i Ewą Ornacką. Obok Kuleszy, Czerneckiego, Byczkowskiej i Adamskiej w serialu grają także Bartłomiej Topa (Piotr Serafin, przyjaciel Alicji), Tomasz Schuchardt (kierownik penitencjarny), Marta Malikowska ("Kosa", więźniarka), Marta Ścisłowicz (Basia, lekarka w ambulatorium więziennym), Jan Jankowski (Bednarek, prawnik Pawła), Joanna Gonschorek ("Swieta", strażniczka), Maria Kania (Marika, więźniarka), Monika Dawidziuk ("Amfisa", więźniarka), Hanna Klepacka ("Campina", więźniarka) oraz Natalia Sikora (Szkudlarek, strażniczka). Premiera serialu w Playerze to dobry pretekst, by przypomnieć inne polskie produkcje filmowe i serialowe, których fabuła chociaż w części miała miejsce w więzieniu lub w poprawczaku. Jak się okazuje, nie ma ich wcale tak wiele, chociaż ogromna popularność tego rodzaju produkcji na świecie z pewnością sprawi, że wkrótce się to zmieni. Wszak opowieści o bohaterach, którzy niesłusznie odsiadują wyrok i zostają zmuszeni do tego, by nauczyć się przetrwać w ekstremalnie trudnych warunkach – a czasem szykują spektakularną ucieczkę! – niosą w sobie ogromny ładunek emocji i dramaturgii. I skłaniają do zadania prostego pytania: co sami byśmy zrobili, gdyby nam się coś takiego przytrafiło? "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" (2021) "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" - kadr z filmu. Na zdjęciu: Piotr Trojan Nie możemy nie zacząć od tego filmu, bo raz, że to kawał znakomitego kina, a dwa – tą historią żyła przecież zupełnie niedawno cała Polska. "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" w reżyserii Jana Holoubka oparta jest na prawdziwych wydarzeniach z życia Tomasza Komendy, niesłusznie skazanego na 25 lat więzienia za popełnienie brutalnego przestępstwa. W głównej roli wystąpili rewelacyjny Piotr Trojan i zawsze fenomenalna Agata Kulesza, chociaż inne role to też perełki. Film okazał się niezwykle udanym i wciągającym od początku do końca połączeniem kina sensacyjnego, thrillera i dramatu społecznego. Całość wciąga od pierwszych minut, nakręcona jest z werwą i polotem, nie brakuje scen poruszających i brutalnych, pokazujących bezwzględne realia więziennego życia. Pozbawiona jest przy tym ckliwości i taniego sentymentalizmu, pomimo spodziewanego happy endu, a wydzierających się z ekranu autentyzmu i emocji nie powstydziliby się twórcy najlepszych amerykańskich dramatów więziennych. Dziesiątki nagród, w tym siedem Orłów, w pełni zasłużone. Do obejrzenia w Playerze. "Pułapka" (2018-2019) Agata Kulesza w serialu "Pułapka" Agata Kulesza ma w sobie coś, co przyciąga twórców różnych gatunków, chociaż szczególnie często występuje w rolach skomplikowanych życiowo, uwikłanych w trudne relacje kobiet. W serialu "Pułapka" w reżyserii Łukasza Palkowskiego i Adriana Panka wcieliła się w Olgę Sawicką, jedną z najbardziej poczytnych autorek powieści kryminalnych. Jej życie dalekie jest od sielanki, gdyż zmaga się z alkoholizmem, a media nie dają jej żyć w związku z tajemniczą śmiercią męża. Kiedy szukając inspiracji do kolejnej książki trafia na intrygującą sprawę dotyczącą zaginionej nastoletniej dziewczyny z domu dziecka, nie przypuszcza, że zostanie wciągnięta w skomplikowaną intrygę z przeszłości, a jej życie będzie zagrożone. Pułapka nie jest serialem per se opowiadającym o więziennych realiach, ale te możemy poznać w drugim sezonie, kiedy na kilka odcinków za kraty trafia prowadzący śledztwo komisarz Marek Czarny (Leszek Lichota). I niemal na każdym kroku czyha na niego nowe bezpieczeństwo - a to ktoś chce go pobić, a to ktoś inny zamierza wbić mu w plecy nóż albo kopnąć w twarz. Żywot policjanta za kratami bywa naprawdę niełatwy.... Serial do obejrzenia w "Playerze". "Boże ciało" (2019) Foto: Andrzej Wencel © Aurum Film / Materiały prasowe "Boże Ciało": kadr z filmu, reż. Jan Komasa Kolejny bardzo głośny film, tym razem w reżyserii Jana Komasy, był naszą oscarową propozycją, zdobył też dziesiątki nagród, z Nagrodą Specjalną na MFF w Wenecji i jedenastoma Polskimi Nagrodami Filmowymi "Orzeł" na czele. Opowieść zainspirował głośny reportaż Mateusza Pacewicza o fałszywym księdzu udzielającym sakramentów. W filmie jest nim Daniel (Bartosz Bielenia), zagubiony życiowo dwudziestolatek, który, warunkowo zwolniony z poprawczaka, wyjeżdża na drugi koniec Polski, powiedzmy, że tej prowincjonalnej, z zamiarem pracy w stolarni. Splot okoliczności sprawia, że wszyscy biorą go za księdza. I tak naprawdę Daniel chciałby nim być, zawsze o tym marzył, ale z powodu ciążącego na nim wyroku jest to niemożliwe. Tymczasem okazuje się, że chłopak ma w sobie dużo więcej charyzmy i empatii niż inni kapłani. "Boże ciało" nie ma wielu wątków "za kratami", ale początkowe sceny z poprawczaka wypadają bardzo wyraziście, brutalnie i sugestywnie. Od razu wiemy, że nie jest to miejsce, w którym ktokolwiek chciałby się znaleźć. To nie jest film religijny, trudno go nazwać opowieścią o polskim Kościele, nie jest też o byciu księdzem – bardziej o byciu człowiekiem. Ale wiele mówi o polskiej mentalności i zaściankowości. A najwięcej o tym, że w życiu zawsze warto szukać sensu i nie ustawać w tym, by stawać się lepszym. "Szadź" (2020-2021) Foto: Materiały prasowe Maciej Stuhr w serialu "Szadź2" Kolejny bardzo ciekawy serial, który doczekał się dwóch sezonów. Fabuła pierwszego skupiała się na śledztwie, jakie prowadziła komisarz Agnieszka Polkowska (Aleksandra Popławska) – dotyczyło mordowanych w rytualny sposób młodych kobiet. Sprawca był od początku znany widzowi – to niezwykle inteligentny, przebiegły profesor religioznawstwa Piotr Wolnicki (Maciej Stuhr). Drugi sezon serialu odsłonił dramatyczne wydarzenia z przeszłości Wolnickiego, a w jego życiu dodatkowo pojawiła się tajemnicza Lila (Anna Ilczuk), z którą połączyło go mroczne doświadczenie z okresu młodości. Tutaj także nie ma wielu wątków więziennych – poza tym, że na początku drugiego sezonu dowiadujemy się, że Piotr przeżył pożar i od roku siedzi w areszcie, gdzie czeka na rozprawę sądową. I absolutnie nie przyznaje się do popełnienia żadnego z morderstw. Chcąc uchodzić za przykładnego męża i ojca, szanowanego wykładowcę uniwersyteckiego, staje się zbrodniarzem celebrytą. Odwiedzający go prawnicy przychodzą do niego niemal jak na audiencję. "Symetria" (2003) Foto: Materiały prasowe "Symetria": kadr z filmu Nakręcona w 2003 r. przez Konrada Niewolskiego "Symetria" była sporym wydarzeniem w polskim kinie. Film pokazywał historię studenta geografii (Arkadiusz Detmer), który trafia do aresztu oskarżony o brutalną napaść na staruszkę. By przetrwać, dołącza do grupy tzw. grypsujących i przechodzi sporą przemianę… Niewolski, sam mający na koncie pół roku odsiadki za nielegalne posiadanie broni, bardzo obrazowo pokazał ponure realia więziennej rzeczywistości i panującą tam bezwzględną przemoc i hierarchię. Jego dzieło otrzymało Nagrodę Dziennikarzy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i generalnie uznawane jest przez wielu kinomanów za film niemalże kultowy. Na pewno jest to opowieść, która wytrzymała próbę czasu i do której dobrze się wraca. W przeciwieństwie do "Asymetrii", nakręconej w zeszłym roku przez Niewolskiego luźnej kontynuacji. "Cztery poziomo" (2007-2008) Foto: Materiały prasowe "Cztery poziomo", kadr z filmu Pozostajemy przy Niewolskim, który w 2007 r. nakręcił prawdopodobnie pierwszy na świecie sitcom, którego akcja rozgrywa się w więziennej celi. "Cztery poziomo" doczekał się zaledwie jednego sezonu, liczącego dwanaście odcinków, ale to wystarczyło, by zebrał całkiem sympatyczną liczbę wiernych fanów. Bohaterami są czterej penitencjariusze zakładu karnego – Skorup (Tomasz Sapryk), Bodzio (Arkadiusz Jakubik), Docent (Jacek Braciak) i Łańcuszek (Robert Wabich) - którzy trafiają za kratki oczywiście przez przypadek i są, jak przecież wszyscy więźniowie, całkowicie niewinni. Czas spędzają na rozwiązywaniu krzyżówek, spacerach i przede wszystkim rozmowach. Bywa wesoło, bo czasem naprawdę jadą po bandzie. Całość, chociaż nierówna, miała rzeczywiście sporo zabawnych momentów. "Nadzór" (1985) Foto: Materiały prasowe "Nadzór", kadr z filmu Psychologiczny dramat Wiesława Saniewskiego (i z jego scenariuszem), zainspirowany autentycznymi wydarzeniami, był pierwszym polskim filmem, który w tak obrazowy sposób pokazywał ponure realia życia w więzieniu i jego wszystkie wynaturzenia i patologie – trafia do niego Klara Małosz (Ewa Błaszczyk), skazana na dożywocie za udział w aferze gospodarczej, czego zresztą się nie wypiera. Okazuje się, że jeszcze na wolności zaszła w ciążę. Kiedy pomimo kilku prób poronienia w więziennej rzeczywistości rodzi córeczkę, zostaje ona oddana na wychowanie matce męża, który na wolności znajduje sobie kochankę. Film Saniewskiego jest tyleż wstrząsający i realistyczny, co artystycznie doskonały. Pozwala widzowi wczuć się w sytuację zwykłej kobiety, którą niesprawiedliwie surowy wyrok spycha w brutalny świat więziennych murów. Na koniec polecamy bardziej zbiorczo dokumentalne seriale o życiu za kratami, odsłaniające skomplikowane procesy i relacje panujące w takich miejscach – i które możecie obejrzeć w Playerze: "Zakład karny", "Służba więzienna", "W więzieniu" , "Matki za kratami" czy pionierska w tym względzie "Cela nr" sprzed ponad dwóch dekad, w której wywiady z odbywającym wieloletnie wyroki więźniami przeprowadzał Edward Miszczak.

jak wyglada zycie w areszcie