Czy Kazik spotkał się kiedyś w Afryce z królem? Jak doszło do tego spotkania? , Podaj 2 dowody na to, że historia Kazika jest prawdziwa., Kaboom!, Opowiedz ulubioną przygodę Kazika., Opowiedz jedną z przygód Kazika., Czy Kazik podczas podróży po Afryce spotkał Polaków?, Komu Kazik sprzedał wielbłąda? Co o tym myślisz?
Po czym podróżował ojciec Colina? 1 ocena | na tak 100%. 1. 0. Twoja odpowiedź pomoże także innym użytkownikom. lub. Znasz odpowiedź na pytanie: Po czym podróżował ojciec Colina?? Kliknij i odpowiedz.
Colin jest jednym z głównych bohaterów powieści „Tajemniczy ogród". Jest synem pana Cravena i kuzynem Mary. W czasie, gdy go poznajemy ma około 10 lat. Ma drobną, bladą niczym kość słoniowa twarzyczkę i duże oczy. Ubiera się bardzo skromnie.Tytułowy tajemniczy ogród wchodzi w skład posiadłości pana Cravena. Przez wiele lat
Po lekcjach pobierał naukę kompozycji u profesora Istvana Tomki. Niezainteresowany nauką otrzymywał stopnie dostateczne i jedynie ze śpiewu miał „bardzo dobry”. Przed narzekaniami rodziców chronił się u mieszkającej w Budapeszcie babci. Po mniej więcej dwóch latach ojciec zauważył, że syn przestał czynić postępy muzyczne.
Przez 30 lat ojciec szukał mordercy 14-letniej Kalinki. "Jestem z Polski, rodzice uczyli mnie uczciwości". Zdeterminowany ojciec, André Bamberski, przez kilkadziesiąt lat próbował postawić zabójcę swojej córki przed obliczem sprawiedliwości we Francji i Niemczech. W końcu uznał, że musi wziąć sprawy w swoje ręce.
Kapryśnica - Tak przezywał Mary syn pastora Crawforda., Marta - Starsza siostra Dicka, Zuzanna - Imię matki Dicka., Mary - Urodziła się w Indiach..
Po śmierci pierwszej żony Isaack van Ruisdael poślubił w roku 1628 Maycken Cornelis. Jacob już jako chłopiec nie zastanawiał się długo nad wyborem zawodu – chciał być malarzem, jak ojciec i stryj. To od nich pobierał pierwsze lekcje. O malarstwie ojca, Isaacka, niewiele wiadomo.
XaGF. ROZDZIAŁ XXVII. W OGRODZIE. Od początku świata każdy wiek miał swoje wynalazki. W ostatniem stuleciu uczyniono odkryć zadziwiających więcej, niż w wiekach poprzednich, odkryć coraz cudowniejszych. Narazie nie chcą ludzie uwierzyć, żeby można dokonać czegoś nowego, później zaczynają ufać, że można tego dokonać, później widzą, że się dokonuje, nakoniec dokonywa się czegoś, a ludzkość dziwi się, że nie zrobiono tego już przed wiekami. Jednem z najostatniejszych odkryć naukowych doby obecnej jest to, że myśl — poprostu myśl — może być równie silna, jak baterja elektryczna, równie dobroczynna, jak promienie słoneczne, lub zabójcza, jak trucizna. Przejmowanie się i trwanie w myślach smutnych lub złych jest tem samem, co zakażenie organizmu, naprzykład zarazkiem szkarlatyny. Skoro też tylko dopuści się do osiedlenia się takiej myśli na stałe, natenczas może to być ze szkodą na całe życie. Dopóki umysł Mary pełen był myśli nieprzyjemnych, złego mniemania o ludziach, obojętności na to, czy ją będą lubić, czy się będzie podobać, obojętności na wszystko, co ją otaczało, dopóty była ona dzieckiem złem, niepoczciwem, o żółtej, chorobliwej cerze. Okoliczności jednak były dla niej łaskawe, choć nie zdawała sobie sprawy z tego. Poczęły one kierować nią ku jej dobru. W miarę, jak jej myśl poczęła się zaprzątać gilami i domkami pełnemi dzieci, i starymi ogrodnikami o pomarszczonych twarzach, i prostemi dziewczynami wiejskiemi, i wiosną, i tajemniczemi ogrodami, ożywiającemi się z dnia na dzień, a również i chłopcem z wrzosowiska, i jego «stworzonkami», nie było jej w głowie miejsca na myśli nieprzyjemne, któreby oddziaływały ujemnie na jej wątrobę i trawienie, i powodowały żółtość cery i zmęczenie. Dopóki Colin zamykał się w swoim pokoju i myślał tylko o swoich lękach, chorobie i nienawiści do tych, którzy na niego patrzyli, dopóki godzinami całemi rozmyślał o garbach i wczesnej śmierci, dopóty był histerycznym, napoły zidjociałym, małym hipochondrykiem, któremu nieznane były promienie słoneczne i wiosna, i który nie wiedział, że może być zdrów i że może chodzić, o ile tego popróbuje. Ale gdy nowe, dobre i piękne myśli i wrażenia poczęły brać górę nad dawnemi, okropnemi, życie nowe poczęło w niego wstępować, krew zaczęła zdrowo krążyć w żyłach, a siły i moc napływały weń całą falą. Jego doświadczenie naukowe było bardzo proste i praktyczne, i nie było w niem nic nadziemskiego. Wiele dziwniejsze rzeczy dziać się mogą z kimś, kto wczas umie się spostrzec, gdy go złe myśli nachodzą, i zdoła je oddalić, i dobremi zastąpi, które mu otuchę i moc dadzą. Dwóch rzeczy naraz robić nie można. «Gdzie róże, chłopcze, posiejesz, Nie mogą zakwitnąć osty». Podczas gdy tajemniczy ogród powracał do życia, a z nim dwoje dzieci, był człowiek pewien, wędrujący po świecie, daleko, po cudzych miejscowościach, wśród fiordów norweskich i po górach i dolinach Szwajcarji, a był to człowiek, który od dziesięciu lat poddawał się czarnym, rozpaczliwym myślom. Nie był on odporny i nie próbował nigdy zastąpić swych myśli innemi, pogodnemi. Wędrował nad cudnemi brzegami jezior błękitnych — myśli złe szły za nim, spoczywał na stokach gór, w bukiety wonnego kwiecia spowitych, oddychał balsamicznem, górskiem powietrzem — a złe myśli go nie opuszczały. Ból okrutny złamał go w chwili największego szczęścia, w duszy jego noc osiadła, a nie chciał nigdy promyka jaśniejszego do niej dopuścić. Opuścił i zaniedbał dom i obowiązki. Gdy podróżował, widok jego krzywdę ludziom robił — tak bowiem smutek nad nim ciążył, że atmosferę około siebie smętkiem tym zatruwał. Ludzie obcy przypuszczali, że musi być albo chorym umysłowo, albo mieć jakąś ukrytą zbrodnię na sumieniu. Był to człowiek wysoki, o ściągłej twarzy i przygarbionych plecach, w hotelach zaś zapisywał swe nazwisko, jako «Archibald Craven, Misselthwaite Manor, Yorkshire, Anglja». Podróżował daleko i szeroko od chwili, gdy widział Mary w swym gabinecie i powiedział jej, że może mieć swój «kawałek ziemi». Zwiedził najpiękniejsze miejscowości Europy, choć nigdzie więcej nad dni kilka nie bawił. Wybierał najcichsze i najbardziej oddalone zakątki. Był na wierzchołkach gór, których szczyty w obłokach się kryły, i spoglądał na inne szczyty, gdy słońce wstawało i takiem je oblewało światłem, że, rzekłbyś, świat się na nowo rodzi. Lecz cuda te nie oddziaływały na niego aż do pewnej chwili, gdy uprzytomnił sobie, że po raz pierwszy od lat dziesięciu stało się z nim coś dziwnego. Znajdował się w przecudnej dolinie w Tyrolu austrjackim i szedł wśród takich cudów, które byłyby zdolne każdą najsmutniejszą duszę pocieszyć i podźwignąć. Szedł długo, lecz pociechy nie znalazł. Wreszcie poczuł znużenie i, by odpocząć, rzucił się na kobierzec z mchu nad brzegiem strumyka[1] Był to przezroczysty, mały strumień, biegnący radośnie w swem wąskiem łożysku pośród bogactwa wilgotnej zieleni. Czasami wody jego szemrały jak śmiech wesoły, szumiąc po kamykach i bijąc o brzeg zielony. Widział, jak ptaki nachylały główki i przychodziły pić jego wody, a potem rozwijały skrzydełka i frunęły hen! daleko. Był jakoby czemś żyjącem, a jednakże delikatny szum jego czynił ciszę jeszcze głębszą. Dolina była spokoju pełna. Gdy tak siedział, przyglądając się pięknym, przezroczym nurtom, pan Archibald Craven poczuł, jak zwolna myśli jego i ciało poczęły napełniać się pokojem i ciszą doliny. Myślał, że może śni, lecz nie usnął. Siedział i patrzył na przesiąkniętą słońcem wodę, a oczy jego poczęły dostrzegać rosnące nad brzegiem kwiaty. W jednem miejscu rozkwitło całe pole niezapominajek tak blisko wody, że listki ich kąpały się w strumieniu, patrząc zaś na nie, pan Craven uprzytomnił sobie nagle, że przed wielu laty lubił się im przyglądać. Myślał z rozczuleniem, jakim cudem błękitnym były owe tysiące rozkwitających kwiatów. Nie wiedział on, że myśl owa, tak prosta, poczęła zwolna wypełniać mu umysł — wypełniać, wypełniać, aż usunęła zeń inne smutne myśli. Było to tak, jakby słodka, promienna wiosna zaczęła się budzić nad sennemi wodami bagnisk i zwolna przemieniała je w toń kryształową. Lecz on sprawy sobie z tego nie zdawał. Wiedział tylko, że dolina zaczyna napełniać się coraz głębszą ciszą, on zaś siedzi i przygląda się jasnym, błękitnym kwiateczkom. Nie zdawał sobie sprawy, jak długo tam siedział, i co się z nim działo, wreszcie poruszył się, jakby się ze snu budził, wstał zwolna, stanął na mchach puszystych, oddychając głęboko i nie wiedząc, co się z nim dzieje. Zdawało się, że w nim coś łagodnie, spokojnie rozwiązało się, oswobodziło. — Co to jest? — rzekł szeptem i rękę przesunął po czole. — Czuję, jakobym do życia powracał! Nie mam dostatecznych wiadomości o cudownościach rzeczy nieznanych, bym zdolny był wytłumaczyć, jakim sposobem się to stało. I trudno wogóle byłoby to wytłumaczyć. On sam pojąć tego nie mógł, lecz przypomniał sobie ową dziwną godzinę w kilka miesięcy potem, gdy znów znalazł się w Misselthwaite i przypadkiem doszedł do wniosku, że w tymże samym dniu Colin zawołał, zszedłszy do tajemniczego ogrodu: — «Będę żył zawsze, zawsze, zawsze!» Ów dziwny spokój pozostał w nim przez resztę wieczora, i zasnął też nowym, ożywczym snem; niestety! nie trwało to długo. Nie wiedział o tem, że może go sobie zachować. Następnej nocy dał folgę smutnym swym myślom, a te falą napłynęły i opanowały go zpowrotem. Opuścił dolinę i puścił się na dalszą wędrówkę. Lecz — rzecz dziwna — bywały minuty, a nieraz i godziny, gdy, niewiadomo dlaczego, znów ów przytłaczający go ciężar zdawał się unosić, a on miał uczucie, że staje się znów zdolnym do życia. Zwolna — zwolna — nie znając przyczyny, ożywiał się wraz z ogrodem. Gdy złote lato zamieniło się w barwną jesień, udał się pan Craven nad jezioro Como. Tu znalazł czar, jak we śnie. Dni całe spędzał nad błękitnem przezroczem wód, lub błądził wśród bogatej zieleni wzgórz aż do znużenia. Lecz temi czasy począł sypiać lepiej, a sny okropne przestały go dręczyć. — A może — myślał — zaczynam sił nabierać. Zaczynał nabierać sił — prawda, lecz dzięki owym godzinom, gdy umysł jego wypoczywał, duch jego począł się znowu stawać silniejszym. Począł myśleć o Misselthwaite i o tem, czyby nie wrócić do domu. Od czasu do czasu myślał trochę o synu i zapytywał sam siebie, coby odczuwał teraz, gdyby stanął nad łożem z baldachimem na czterech rzeźbionych kolumnach i spojrzał na ostro rzeźbioną twarz jak z kości słoniowej i na te ciemne rzęsy, ocieniające przerażająco mocno zamknięte oczy. Wstrząsnął się. Pewnego cudnego dnia poszedł tak daleko, że, gdy wrócił, księżyc wysoko stał na niebie i srebrzył swemi blaskami świat cały. Cisza jeziora, brzegów i lasu tak była czarowna, że żal mu było wracać do willi, w której mieszkał. Podszedł do małego tarasu nad brzegiem wody, usiadł na ławce i oddychał wszystkiemi wonnościami tej czarownej nocy. Czuł dziwną ciszę, skradającą się nad nim — a cisza ta stawała się coraz głębszą, głębszą, aż zasnął. Nie wiedział, kiedy zasnął i kiedy począł śnić; sen jego tak był rzeczywisty, że nie czuł, iż śni. Później sobie przypomniał, jak mu się zdawało, że jest przytomny i rozbudzony. Zdawało mu się, że gdy siedział i oddychał wonią róż jesiennych i słuchał plusku fal u swych stóp, usłyszał głos wołający go. Głos był słodki i czysty, i szczęśliwy, i bardzo daleki. Zdawał się bardzo oddalony, lecz słyszał go tak dokładnie, jakby to było tuż obok. — Archi! Archi! Archi! — mówił głos — poczem znów wyraźniej i czulej, niż przedtem — Archi! Archi! — dodał. Zdawało mu się, że skoczył na równe nogi, nawet niezdziwiony. Głos był tak rzeczywisty i tak zdawał się naturalny, że musiał go słyszeć. — Liljas! Liljas! — odrzekł. — Liljas! Gdzie jesteś? — W ogrodzie! — zadźwięczało jak głos fletni złotej. — W ogrodzie! I sen się prześnił. Lecz pan Craven się nie zbudził. I spał głęboko i słodko całą tę noc czarowną. Gdy się obudził, ranek był już słoneczny, nad nim stał służący. Był to Włoch, przyzwyczajony, jak cała służba willi, do przyjmowania bez zdziwienia każdego kaprysu swych obcych panów. Nikt nie wiedział, kiedy pan wyjdzie, kiedy wróci, kiedy zechce spać, albo czy błądzić zechce po parku, czy leżeć noc całą w łodzi na jeziorze. Służący trzymał tackę z listami i czekał spokojnie, aż je pan Craven odbierze. Gdy odszedł, pan Craven siedział chwil kilka, trzymając je w ręku i patrząc w zamyśleniu na jezioro. Ów dziwny spokój wciąż był w nim i coś więcej jeszcze — poczucie, jakby owa rzecz okrutna nie istniała, i jakby się coś zmieniło nagle. Przypominał sobie sen — ów sen tak rzeczywisty. — W ogrodzie! — rzekł, dziwiąc się sobie samemu. — W ogrodzie! Ależ drzwi są zamknięte, a klucz pochowany tak głęboko! Gdy chwilkę później rzucił okiem na trzymane w ręku listy, spostrzegł, że na samym wierzchu jest jeden list angielski, pochodzący z Yorkshire. Adresowany był niewyrobionem, nieznanem mu pismem kobiecem. Otworzył go, nie myśląc o tem, kto pisze, lecz pierwsze zaraz słowa przykuły jego uwagę. «Jaśnie Wielmożny Panie! Jestem Zuzanna Sowerby, która niegdyś miała śmiałość zaczepić JWPana na wrzosowisku. Chodziło wtenczas o pannę Mary. Ośmielam się znów niepokoić JWPana. Proszę Jaśnie Pana, gdybym była Panem, tobym wróciła do domu. Myślę, że JWPan byłby szczęśliwy, gdyby wrócił, a — proszę mi moją śmiałość wybaczyć — myślę, że gdyby JWPani żyła, toby też prosiła, żeby JWPan wrócił. Uniżona sługa Zuzanna Sowerby». Pan Craven dwa razy list przeczytał, zanim go zpowrotem włożył w kopertę. Wciąż myślał o owym śnie. — Wrócę do Misselthwaite — powiedział. — Tak jest, wracam niezwłocznie. Poczem wrócił do willi i kazał Pitcherowi przysposobić wszystko do powrotu do Anglji. W kilka dni później znajdował się znów w Yorkshire, a w czasie całej długiej podróży rozmyślał o swym synu, jak nigdy przedtem przez całe lat dziesięć o nim nie myślał. Przez cały ten przeciąg czasu pragnął tylko zawsze zapomnieć o nim. Teraz, choć nie zamierzał myśleć o nim, to jednak myśli te same tłoczyły się do głowy. Przypomniał sobie owe dni straszliwe, gdy od zmysłów odchodził, że dziecko żyje, a matka umarła. Nie chciał go wcale widzieć wtedy, a gdy wreszcie poszedł je zobaczyć, ujrzał wątłe, brzydkie maleństwo, tak słabe, że wszyscy pewni byli, że zaledwie dni kilka przeżyje. Lecz ku zdumieniu tych wszystkich, którzy pieczę o niem mieli, dni upływały, a dziecko żyło; wtenczas przekonani byli wszyscy, że będzie kaleką. Nie był on złym ojcem, ale wcale wogóle uczuć ojcowskich dla syna nie żywił. Sprowadzał mu doktorów, pielęgniarki, wygodami otaczał, lecz wzdrygał się na samą myśl zobaczenia chłopca i zasklepiał się w swym smutku. Gdy po roku nieobecności pierwszy raz do Misselthwaite powrócił, a drobne, nędzne stworzonko podniosło ku niemu zmęczoną i obojętną twarzyczkę z wielkiemi, szaremi oczyma i czarnemi rzęsami, tak podobnemi, a jednak tak różnemi od owych oczu, które uwielbiał, znieść nie mógł tego widoku i odwrócił się odeń blady śmiertelnie. Potem rzadko kiedy go widywał, chyba śpiącego, a wiedział o nim to tylko, że był nieuleczalnym kaleką, o złym, przewrotnym, histerycznym charakterze. Wybuchom złości, szkodliwym dla jego zdrowia, zapobiegać było można jedynie ustępowaniem we wszystkiem jego woli. Wszystkie te wspomnienia nie dodawały zbytnio ducha, ale gdy pociąg wiózł go przez tunele i złociste równiny, człowiek «do życia wracający» myślał głęboko i długo. — Możem przez całych dziesięć lat nie miał słuszności — mówił do siebie. — Dziesięć lat to kawał czasu. Może już za późno, by można naprawić cośkolwiek. O czem ja też myślałem! Naturalnie, że to były złe czary, żeby zaczynać od słowa «za późno». Nawet Colin byłby mu to powiedział. Lecz pan Craven nie wiedział nic o czarach, ani o białych, ani o czarnych. Tego będzie się musiał nauczyć. Rad byłby wiedział, czy Zuzanna Sowerby odważyła się na list dlatego, że, jako matka, spostrzegła, że chłopcu jest gorzej, — że może jest bardzo chory. Gdyby nie był pod wrażeniem owego dziwnego spokoju, który nim owładnął, byłby bardziej przygnębiony, niż zwykle. Lecz spokój przyniósł z sobą jednocześnie odwagę i nadzieję. Zamiast poddawać się złym myślom, spostrzegł, iż usiłuje wierzyć, że będzie lepiej. — Czyżby możliwe było, żeby wiedziała, że będę zdolny dobrze na niego wpłynąć? — myślał. — Pojadę i zobaczę się z nią w drodze do Misselthwaite. Lecz, gdy w drodze przez wrzosowisko zatrzymać kazał powóz przed domkiem, siedmioro lub ośmioro dzieci, bawiących się opodal, zbiło się w gromadkę i, kłaniając się grzecznie, objaśniło, że ich matka udała się na drugi koniec wrzosowiska, aby być pomocną chorej znajomej. — A nasz Dick — dodały — chodzi do Misselthwaite i tam pracuje w ogrodzie przez kilka dni w tygodniu. Pan Craven spojrzał na tę gromadkę silnych, małych dzieci, o pyzatych, rumianych twarzyczkach, uśmiechniętych każde na swój sposób, i uprzytomnił sobie, że są zdrową, miłą gromadką. Uśmiechnął się do nich, wyjął złotego suwerena z kieszeni i wręczył go «naszej Elżuni», jako najstarszej. — Jak to podzielicie na ośm części, to każde z was otrzyma pół korony — powiedział. Potem odjechał wśród śmiechu, chichotu, ukłonów, trącania się łokciami i podskoków radości. Jazda przez wrzosowisko kojąco nań oddziaływała. Dlaczego dawało mu ono to uczucie zbliżania się do domu, uczucie, którego nie sądził się zdolnym nigdy już odczuwać — owo poczucie piękności ziemi i nieba, i owo serca bicie przy zbliżaniu się do starego gniazda, w którem od sześciu wieków przodkowie jego żyli? Jakże uciekał odeń ostatnim razem, wzdrygając się na myśl o jego zamkniętych pokojach i o chłopcu, leżącym na łożu z baldachimem na czterech rzeźbionych kolumnach! Czyż byłoby możliwe, żeby go znalazł zmienionym choć trochę na lepsze i żeby mógł opanować drżenie przed jego widokiem? Jakże rzeczywisty był ów sen — jakiż cudny i wyraźny ów głos, który nań wołał: «W ogrodzie! W ogrodzie!» — Spróbuję odszukać klucz — powiedział. — Spróbuję otworzyć drzwi. Muszę, choć nie wiem, dlaczego. Gdy stanął przed domem, zauważyła służba, przyjmująca go ze zwykłemi honorami, że lepiej pan wygląda i że nie udał się do pokoi oddzielnych, w których zamykał się z Pitcherem. Poszedł do bibljoteki i posłał po panią Medlock. Zjawiła się natychmiast podniecona, ciekawa, niespokojna. — Jak się miewa panicz? — spytał. — Proszę pana — odparła pani Medlock — panicz... panicz jest... inny, że tak powiem... — Gorzej? — dopytywał. — Proszę pana — usiłowała tłumaczyć — ani dr. Craven, ani pielęgniarka, ani ja nie możemy go zrozumieć. — Dlaczego? — Tak po prawdzie, żeby powiedzieć, sir, to paniczowi może jest lepiej, a może mu się odmienia na gorsze. Apetyt jego przechodzi wszelkie wyobrażenie, a jego zachowanie... — Czy zrobił się z niego jeszcze większy dziwak? — spytał pan Craven, marszcząc brwi z przestrachem. — To, to, to, sir! — Zrobił się bardzo dziwny, gdy go porównać z tym, jakim był dawniej. Zwykle nic nie jadał, a potem naraz zaczął jeść — no, coś niebywałego! A potem nagle znów przestał i odsyłał potrawy nietknięte, jak dawniej. Może pan nie wie o tem, że nigdy panicz nie chciał wyjść na powietrze. Przez cośmy wszyscy przechodzili, jak go się namawiało, to jak wspomnę, jeszcze mnie strach bierze. Doprowadzał się do takiego stanu, iż dr. Craven mówił, że go namawiać nie będzie, bo nie może za niego odpowiadać. No, więc potem, sir, bez namowy żadnej, po jednym z najgorszych napadów, nagle zażądał koniecznie, żeby go codzień wywozili do ogrodu z panną Mary i Dickiem Zuzanny Sowerby, który popycha wózek. Upodobał sobie ich oboje, pannę Mary i Dicka, i Dick przyprowadził mu swoje oswojone zwierzątka, i czy pan uwierzy — od rana do wieczora panicz jest na dworze. — Jakże wygląda? — brzmiało następne pytanie. — Żeby się odżywiał normalnie, toby można myśleć, że utył — ale lękamy się, że to może rodzaj obrzmienia. Czasami tak dziwnie się śmieje, jak są sami z panną Mary. Dawniej nigdy się nie śmiał. Jeśli pan pozwoli, to dr. Craven sam przyjdzie tutaj. Nigdy w życiu nie był jeszcze taki zdumiony. — Gdzie teraz jest Colin? — pytał pan Craven. — W ogrodzie. On ciągle jest w ogrodzie — choć nikomu zbliżać się nie wolno, z obawy, żeby na niego nie patrzano. Pan Craven ledwo dosłuchał ostatnich słów. — W ogrodzie — powiedział, a gdy odesłał panią Medlock, stanął i powtarzał ciągle: — W ogrodzie! Musiał zrobić wysiłek, żeby się ocknąć, a gdy poczuł znów, że jest na ziemi, zawrócił i wyszedł z pokoju. Skierował się tą samą drogą, co Mary, przez drzwi w żywopłocie, w laurową aleję, koło fontanny. Woda teraz tryskała i fontanna otoczona była klombami świetnych kwiatów jesiennych. Przeszedł przez gazon i zawrócił w wielką aleję przy bluszczem okrytych murach. Szedł wolno z oczyma utkwionemi w ścieżkę. Czuł, że moc jakaś ciągnie go ku miejscu, w którem tak dawno nie był, a nie wiedział, dlaczego. W miarę, jak się doń zbliżał, zwalniał wciąż kroku. Wiedział, gdzie są drzwi, choć bluszcz tak gęsto je zarósł — lecz nie wiedział dokładnie, gdzie jest pogrzebany klucz. Zatrzymał się zatem, rozglądając się, lecz w tejże chwili przystanął i począł słuchać, zapytując sam siebie, czy wszystko to nie sen? Bluszcz wisiał gęstemi splotami nad drzwiami, klucz pogrzebany był pod drzewami, żadna istota ludzka progu tego nie przestąpiła od lat dziesięciu — a jednak w ogrodzie były odgłosy. Były to odgłosy biegania, tupot nóg, jakby goniących się między drzewami, były dziwne, tłumione dźwięki przyciszonych głosów, wykrzykniki i tłumione wybuchy radosne. Brzmiało to, jak śmiechy młodych istot, jak niekrępowany niczem śmiech dzieci, które starały się, by ich słychać nie było, lecz w pewnym momencie wybuchały wesoło. O czemże on śnił — na miłość Boską — cóżto on słyszał? Czy zmysły postradał i myśli, że słyszy rzeczy, nie dla ludzkich dostępne uszu? Czy o tem mówił ów cichy, słodki głos? A naraz nadeszła chwila — chwila niekrępowania się, gdy zapomniano panować nad sobą. Tupot stawał się coraz szybszy — zbliżał się do drzwi ogrodu — młody, zdrowy oddech, wybuchy śmiechu niepowstrzymanego — drzwi w murze rozwarły się naoścież, pęki bluszczu uniesiono, i całym pędem wybiegł chłopczyk, a nie widząc przybysza, wpadł prosto w jego ramiona. Pan Craven ręce w sam raz rozpostarł, by go uchronić od upadku, któryby miał miejsce z powodu nieprzewidzianej przeszkody; gdy zaś przyjrzał mu się zdumiony, począł ustami oddech chwytać z wielkiego wzruszenia. Był to chłopczyk wysoki i bardzo ładny. Tryskało z niego życie, a bieg szybki twarz mu rumieńcem okrasił. Odrzucił z czoła gęste włosy i podniósł ku panu Cravenowi parę wielkich, szarych oczu — oczu pełnych chłopięcego śmiechu i wesela, oczu ocienionych długą, czarną rzęsą, jak frendzlą. Oczy te tak bardzo pana Cravena wzruszyły. — Kto to?... Co?... Kto?... — jąkał. Colin inaczej sobie wszystko wyobrażał — nie tak sobie spotkanie układał. A jednak to, że tak wpadł na ojca wśród gonitwy, dobiegając pierwszy do mety, było może nawet lepiej. Wyprostował się, robiąc się, jak tylko mógł, najwyższym, Mary, która się z nim goniła, wypadła równocześnie przez drzwi i pewna była, że przedtem się taił, a teraz dopiero wyprostował się w całej swej wysokości. — Tatusiu — powiedział — jestem Colin. Pewnie nie wierzysz, tatusiu. Ja sam ledwo uwierzyć mogę. Jestem Colin. Tak samo, jak pani Medlock, nie mógł pojąć, co znaczą słowa ojca: «W ogrodzie, w ogrodzie!» — Tak, tak — trzepał Colin. — Ogród to zdziałał — i Mary, i Dick, i stworzonka, i czary. Nikt o tem nie wie. Trzymaliśmy to w tajemnicy, żeby tobie, tatusiu, najpierw powiedzieć. Zdrów jestem, mogę Mary prześcignąć. Będę atletą. Mówił to wszystko, jak chłopiec normalny i zdrowy — twarz mu pałała, słowa padały jak grad — a dusza pana Cravena drżała ze szczęścia. Colin rękę wyciągnął i na ramieniu ojca położył. — Czy się tatuś nie cieszy? — kończył. — Czy tatuś nie kontent? Będę teraz żył zawsze, zawsze, zawsze! Pan Craven ręce oparł na ramieniu chłopca i milczał. Przez chwilę mowy odzyskać nie mógł. — Zaprowadź mnie do ogrodu, dziecko — wyrzekł nakoniec. — I opowiedz mi wszystko od początku. I wprowadzili go do ogrodu. Było to miejsce cudów jesiennych pełne, pełne złota, purpury, fioletu i szkarłatu, a wszędzie kwitły snopy lilij białych i białopurpurowych. Pan Craven pamiętał, gdy tu pierwsze z nich sadzono, że w owej roku porze roztaczały swe wdzięki. Późne, jesienne róże pięły się, zwieszały i czepiały, a promienie słońca czyniły odblask pożółkłych liści złocistszym jeszcze, i miało się wrażenie, że się znajduje w złotej świątyni sklepionej. Nowy przybysz stał się cichy i zapatrzony. Tak samo jak dzieci, gdy po raz pierwszy ujrzały szarość drzew i krzewów. Rozglądał się wciąż dokoła. — Myślałem, że zmarniał — powiedział. — Mary też tak z początku myślała, ale jednak ożył — odparł Colin. Potem zaś zasiedli pod ich drzewem wszyscy, prócz Colina, który chciał, stojąc, historję swą opowiedzieć. Była to najdziwniejsza opowieść, jaką w życiu słyszał Archibald Craven, a wypowiedziana była z chłopięcym zapałem i fantazją. Tajemnica, czary, dzikie stworzonka, niezwykłe nocne spotkanie, nadejście wiosny, obrażona duma, która radży małemu sił dodawała do stanięcia o własnych siłach, by Benowi Weatherstaffowi w oczy kłam zadać. Niezwykłe towarzystwo, granie komedji, wielka tajemnica, tak starannie strzeżona. Słuchający śmiał się, aż łzy mu napłynęły do oczu, lecz chwilami łzy miał w oczach, choć nie śmiał się wcale. Atleta, prelegent, odkrywca naukowy, wszystko to było zabawne, urocze, zdrowe, prześliczne. — Teraz jednak — dodał na końcu — już to tajemnicą nie będzie. — Boję się, że, jak mnie zobaczą, to spazmów dostaną, ale już w fotelu nigdy nie pojadę. Pójdę z tobą, tatusiu, do domu. Obowiązki Bena Weatherstaffa rzadko pozwalały mu oddalić się z ogrodu, lecz dzisiaj wymówił się potrzebą zaniesienia do kuchni warzywa; że zaś pani Medlock zaprosiła go do kredensu na szklankę piwa, zatem był na miejscu — jak tego pragnął — w najdramatyczniejszym momencie, jaki w ostatnich pokoleniach miał miejsce w Misselthwaite Manor. Przez jedno okno, wychodzące na dziedziniec, widać było kawał trawnika. Pani Medlock, widząc, że Ben idzie z ogrodu, miała nadzieję, że widział pana, a może nawet jego spotkanie z paniczem. — Widzieliście którego z nich, Weatherstaff? — spytała. Ben odjął od ust kufel, dłonią obtarł usta i odparł ze znaczącym uśmiechem. — Naturalnie, żem widział! — Obu? — dopytywała pani Medlock. — Obu — odparł Ben. — Dziękuję pani, napiłbym się chętnie jeszcze. — Razem? — mówiła pani Medlock, śpiesznie napełniając mu kufel. — Aha, razem! — i Ben jednym haustem wypił połowę kufla. — Gdzie był panicz? Jak wyglądał? Co do siebie mówili? — Nie słyszałem — odrzekł — bom stał za murem na drabinie. Ale pani tyle powiem: takie się tam rzeczy działy, o jakich wy tu wszyscy w całym domu nie macie wyobrażenia. A czego się macie dowiedzieć, tego się dowiecie nie długo. I nie upłynęła ani minuta po wypiciu reszty piwa, gdy skinął kuflem triumfująco w stronę okna, przez które widać było trawnik. — Niechno pani spojrzy! — rzekł. — A co, czy to nie ciekawe? Niech pani patrzy, kto idzie przez trawnik! Pani Medlock spojrzała, rozpostarła ręce i pisnęła przeraźliwie, a na pisk ten cała służba męska i żeńska rzuciła się ku oknu, patrząc tak, że im oczy nawierzch wyłaziły. Przez trawnik szedł pan na Misselthwaite, a wyglądał tak, jakim go większość służby nigdy nie widziała. Zaś u jego boku z głową podniesioną i oczyma roześmianemi kroczył pewno i rześko, jak najzdrowszy chłopiec w Yorkshire, panicz Colin!
zapytał(a) o 19:40 POMÓŻCIE TO NA JUTRO ! z lektury z polaka pt. tajemniczy ogród Mamy teraz lektur py. " Tajemniczy Ogród " Bardzoo fajna tylko jeszcze nie przeczytałam a pani zadała zadanie w formie krzyżówki nie znam odpowiedzi wszystkich pomożecie oto pytania : 1. " Tak przezywał Mary syn pastora Crawforda. " ...?2. Imię matki Dicka...? po niej ojciec Colina... ? Mary w Indiach... ? pana Craveba...?6. wielki przyjaciel zwierząt...?7. Syn pastora Crawforda...? PRosze pomożcie to na jutro a pani surowaa obiecuje pierwszej osobie która napisze dobrze PLiss i jeszcze kolega prosi bo też nie ma plissssss :/ Odpowiedzi Mary Mary Kapryśnico2. Sowerby7...tego to niewiem mary 1. Kapryśnica2. Susanna3. Szwajcaria4. Ayah5. Archibald *Cravena*6. Dick7. BazyliA HASŁO TO: PRZYJACIEL ;3 Uważasz, że ktoś się myli? lub
Kapryśnica - Tak przezywał Mary syn pastora Crawforda., Marta - Starsza siostra Dicka, Zuzanna - Imię matki Dicka., Mary - Urodziła się w Indiach., Szwajcaria - Podróżował po niej ojciec Colina., Ayah - Służąca Mary w Indiach., Archibald - Imię pana Cravena., Dick - Wielki przyjaciel zwierząt., Sowerby - Nazwisko Dicka i Marty., Bazyli - Syn pastora Crawforda., Ranking Ta tablica wyników jest obecnie prywatna. Kliknij przycisk Udostępnij, aby ją upublicznić. Ta tablica wyników została wyłączona przez właściciela zasobu. Ta tablica wyników została wyłączona, ponieważ Twoje opcje różnią się od opcji właściciela zasobu. Wymagane logowanie Opcje Zmień szablon Materiały interaktywne Więcej formatów pojawi się w czasie gry w ćwiczenie.
W trakcie słuchania książki „Dziwne losy Jane Eyre” nurtowało mnie niemal cały czas pytanie, jak to możliwe, że tak młoda autorka, mieszkająca całe życie w małej wiosce na dalekiej prowincji i bardzo rzadko tą wioskę opuszczająca , słabo wykształcona i mająca niewiele kontaktów z ludźmi, była w stanie napisać arcydzieło z tak wnikliwymi obserwacjami psychologicznymi ? Moje domysły do niczego nie prowadziły i stąd też wpadłam na pomysł, aby coś więcej o Charlotte Bronte przeczytać. Wybór pozycji nie był duży „Na plebani w Haworth” A. Przedpełskiej – Trzeciakowskiej i właśnie „Charlotte Bronte i jej siostry śpiące” E. Ostrowskiego. Książka ta rzeczywiście jest wyjątkowa. W moim odczuciu czytanie biografii ma sens tylko wtedy, gdy autor nie tylko pokazał jak najwięcej faktów o osobie, osobę o której pisał , ale gdy potrafił odnaleźć takie wydarzenia, które są kluczem do osobowości. Czasem mogą to być okoliczności, które były znane, ale nikt nie przywiązywał do nich wagi , wyjątkowo może znaleźć się coś, o czym nikt nie wiedział. No i powinien jeszcze umieć przedstawić to wszytko w sposób zajmujący, aby czytanie było przyjemnością. „Charlotte Bronte i jej siostry śpiące” właśnie takie są. Książka , mimo iż jest biografią, nie była pisane chronologicznie, tylko tematycznie. Każdy rozdział poświęcony jest odrębnemu zagadnieniu z życia , w każdym są nawiązania do twórczości, obszerne cytaty z książek, z listów i próby łączenia życia z napisanymi powieściami, np. szukanie pierwowzorów bohaterów, analogie do przeżytych wydarzeń zawarte w powieściach itp. Jest też sporo zdjęć, np. z Haworth , zdjęć obrazów, listów sióstr i nie tylko. Jedna z najciekawszych kwestii, jakie są poruszone w tej książce, to autorstwo powieści sióstr Bronte. E. Ostrowski stawia tezę, że wszystkie książki, których autorstwo przypisuje się siostrom Bronte, w rzeczywistości napisała Charlotte Bronte . Argumentów na poparcie tej tezy jest cała masa i są one przekonujące. Głosy o tym, że autor jest jeden, pojawiły się już za życia Charlotte, stanowisko takie zaprezentował jej wydawca, twierdząc, że wszystkie rękopisy sporządzone były tym samym charakterem pisma. We wszystkich książkach występują motywy z życia Charlotty i zawarte są tam poglądy , zgodne z jej światopoglądem. Charlotta była osoba wierzącą, ale jednocześnie była też antyklerykałem i znana była z krytycznego podejścia do wielu zachowań duchowieństwa. Zupełnym przeciwieństwem w tym zakresie była Ann, która była nie tylko wierząca , ale i czująca do duchownych wielki i bezkrytyczny szacunek . Tymczasem w twórczości Ann Bronte zawarte są poglądy wyjątkowo antyklerykalne. Inny z powodów zabiegu, aby autorstwo przypisać wszystkim siostrom, a nie tylko Charlotte , jest czysto ekonomiczny . Mianowicie Charlotte była najstarszą z sióstr i czuła się odpowiedzialna za rodzeństwo. Cała rodzina żyła tylko z pensji ojca, w razie gdyby go zabrakło, byłby dramat. W przypadku gdyby pierwsza książka się nie spodobała, wydanie drugiej byłoby sporym problemem, a w sytuacji, gdy książki były teoretycznie innych autorów, ewentualna klapa jednej pozycji jednego autora, nie obciążała innego autora. Książki wydawane były pod pseudonimami. Jedynym wyjątkiem od autorstwa tylko Charlotte są „Wichrowe wzgórza”, które najprawdopodobniej wymyślił brat sióstr. Argumentów jest zdecydowanie więcej i jeżeli ktoś jest zainteresowany, może sobie poczytać. W książce jest też cała masa innych ciekawostek co do kwestii życiorysu Charlotte . Na mnie spore wrażenie wywarło porównanie opisu wydarzeń opisywanych przez Charlotte w książkach i potem ich zrealizowanie się w rzeczywistości wiele lat później w jej życiu . Niekoniecznie były to wydarzenia radosne. To spostrzeżenie jest nieco irracjonalne, ale fakty są właśnie takie. Kiedyś spotkałam się z tezą „o czym myślisz, to zawsze przyciągniesz”, w tym przypadku teza ta się sprawdziła. Znalazłam oczywiście odpowiedź na moje pytanie, w jaki sposób prosta dziewczyna mogła napisać arcydzieło. Poza talentem było rzeczywiście coś jeszcze. Życie Charlotte było koszmarne, pełne nieszczęść, ona sama miała naturę refleksyjną , była typową introwertyczką , ale też znakomitym obserwatorem. Przedwcześnie dojrzała wskutek tragedii rodzinnych nie skupiała się na sobie , była empatyczna. Żyjąc na tzw. prowincji zachowała oryginalność. Można powiedzieć, że całe życie miała „pod górkę”. W dobrostanie i szczęściu talent chyba nie mógłby się tak rozwinąć. Ten wywód można byłoby jeszcze ciągnąć dalej, zainteresowani mogą zgłębić ten problem, oddając się lekturze. Jak już pisałam, rok temu po wielu latach od pierwszego przeczytania książki, zapoznałam się z ponownie z „Dziwnymi losami Jane Eyre” , pisałam o tym w lutym 2014r. Nie potrafię jeszcze, niestety, zrobić tak, aby można było automatycznie przejść do tamtej strony bloga . Rok wcześniej również ponownie przeczytałam „Wichrowe wzgórza”. Było to niesamowite przeżycie i odkrycie tych książek na nowo. Wydawało mi się, że dopiero wtedy tak naprawdę je zrozumiałam. W trakcie lektury „Charlotte Bronte i jej sióstr śpiących” okazało się, że w dalszym ciągu można tam odkrywać nowe treści . Spotkałam się z poglądem, że przed przeczytaniem tej książki powinno się znać co najmniej kilka powieści C. Bronte. Nie zgadzam się z tym. Według mnie tą książkę może czytać zarówno ktoś, kto zna te powieści , ale i ktoś , kto ich nie zna. Nie da się ukryć, że w wielu miejscach książka E. Ostrowskiego jest przygnębiająca. Ale tego uniknąć się nie da, gdy pisze się o kimś, kogo życie w dużym stopniu było pasmem nieszczęść. Za to gdy czyta się o tym życiu , niesamowite jest myśleć, jak mimo tych koszmarów, można było zrobić tyle dobrego, właśnie poprzez twórczość. W dramatycznych sytuacjach ludzie reagują różnie, jedni się rozpijają, inni nie są w stanie wiele lat, a czasem i do końca życia się podnieść i pogrążają się w rozpaczy , inni jeszcze wyżywają się na otoczeniu. Charlotte zamiast tego uciekała w pisanie i wiele pokoleń już na tym korzysta. 5/6
Autorką powieści jest Frances Burnett. Po raz pierwszy została opublikowana w 1911 r. Akcja utworu rozgrywa się w 2. poł. XIX wieku. Główną bohaterką powieści jest Mary Lennox, która miała opinię najbardziej samolubnego i niesympatycznego dziecka jakie przyszło na świat. Urodziła się w Indiach. Jej ojciec był urzędnikiem kolonialnym, a matka zajmowała się jedynie sobą i życiem towarzyskim. Nie chciała mieć dziecka, więc gdy urodziła się Mary, jej opieką w całości zajęły się niańki, a szczególnie Hinduska o imieniu Ayah. Młodziutka Mary gardziła służbą i źle ją traktowała, niejednokrotnie rzucając się z pięściami, gdy coś jej nie pasowało. Była dzieckiem rozpieszczonym i pozbawionym zainteresowania rodziców. Do miasta dotarła epidemia cholery i rodzice Mary zmarli. Dziecko zostało samo w domu, gdzie odnalazł je pewien oficer, który był kolegą pana Lennoxa. Mary została zaniesiona do domu pastora Crawforda. Jego dzieci jednak, dokuczały dziewczynce. Mary również nie lubiła swoich nowych opiekunów i ich dzieci. I tak zresztą planowano ją wysłać do jej żyjących krewnych. Mary została wysłana do Misselthwaite w Anglii do swojego stryja Archibalda Cravena. Był on wdowcem, który był zrozpaczony po śmierci żony, która zmarła 10 lat wcześniej. Aby rozdrapywać starych ran nakazał zamknąć ogromny i piękny ogród, którym zajmowała się żona. Liljas zginęła bowiem od uderzenia konarem w ogrodzie. Gdy Mary trafiła do położonej na wrzosowiskach posiadłości wuja, nie znalazła tam ciepłego domowego ogniska. Tutaj podobnie jak w Indiach zajmowała się nią jedynie służba. Ponadto gospodyni oznajmiła, że nie będzie spełniać zachcianek dziewczynki poza zaspokojeniem jej podstawowych potrzeb. Zachowanie Mary wobec służby było takie samo jak w Indiach. Dziewczynka nie potrafiła nawiązywać z ludźmi głębszych relacji. Dopiero kontakt z młodą i sympatyczną służącą – Martą, zaczął zmieniać jej podejście. Marta miała liczne rodzeństwo, przez co dobrze rozumiała potrzeby dzieci. Ponadto ogromny wpływ na Mary miała otaczająca posiadłość Cravena przyroda. Panna Lennox zakochała się w tajemniczym ogrodzie i spędzała dużo czasu na świeżym powietrzu. Poznała tam ogrodnika Bena Weatherstaffa, który w tajemnicy przed właścicielem doglądał ogrodu. Dziewczynka poczuła w Benie pokrewną duszę. Ogród był otoczony wysokim murem, a brama była zamknięta na klucz. Mary znalazła ów klucz przez przypadek, obserwując gila. Ogród stał się jej królestwem. Posiadłość wuja również kryła jakiś sekret. Pewnej nocy Mary usłyszała czyjeś krzyki. Gdy próbowała się dowiedzieć co to było, służba zbywała jej dociekania. Mary Lennox poznała też brata Marty, Dicka Sowerby’ego, który był prostolinijnym chłopcem opiekującym się rannymi zwierzętami. Miał on niezwykłą zdolność do oswajania zwierząt, które w ogóle się go nie bały. Tak jak Mary, kochał on przyrodę i stał się dla Mary wzorem do naśladowania. Mary zaprowadziła go do ogrodu i pokazała mu jak opiekuje się roślinami. Pewnej nocy Mary ponownie usłyszała czyjeś krzyki. Tym razem postanowiła wyjaśnić co się dzieje i dotarła do źródła. Zobaczyła leżącego w łóżku rozhisteryzowanego chłopca i próbującą go uspokoić służbę. Wyrwana ze snu Mary nie cackała się z nim i zaczęła na niego wrzeszczeć. Ku zaskoczeniu służby, chłopak się uspokoił. Okazało się, że był to syn jej wuja – Colin Craven. Chłopak nie mógł chodzić i całe dnie leżał w łóżku. Był też hipochondrykiem. W nocy wrzeszczał, bo myślał, że wyrasta mu garb na plecach. Mimo burzliwego początku, kuzynostwo zaprzyjaźniło się, a Mary zaczęła zabierać Colina do ogrodu. Twierdziła, że tajemnicza moc natury pozwoli mu powrócić do zdrowia. Dzieci we trójkę chodziły do ogrodu, gdzie odprawiały tajemnicze rytuały. Archibald Craven podróżował wtedy po Europie – w taki sposób uciekał przed bólem po stracie żony. Niestety zaniedbywał w ten sposób syna Colina. Stało się coś dziwnego, gdyż miał wrażenie że we śnie usłyszał głos zmarłej żony, Liljas, która poprosiła go o powrót do domu. Ponadto otrzymał on list od pani Susan Sowerby, matki Marty i Dicka, która zasugerowała mu żeby wrócił do domu, że będzie tam szczęśliwy i że tego życzyłaby sobie jego żona. Pan Craven tak też uczynił i powrócił do Misselthwaite. W domu nie było Colina, więc poszedł do ogrodu, gdzie usłyszał tupot chłopięcych stóp i śmiechy. Gdy odwrócił się, przez furtkę wbiegł wesoły Colin i wpadł ojcu prosto w ramiona. Dużo ćwiczeń i przebywanie na świeżym powietrzu przywróciły chłopca do zdrowia. Siły natury sprawiły, że odnowiona zastała ich rodzinna więź. Wcześniej Archibald nie chciał nawiązać głębszych więzi z synem w obawie, że go straci, tak jak stracił żonę. Pobyt Mary w posiadłości wuja całkowicie ją odmienił. Ze złego i samolubnego dziecka zmieniła się w empatyczną i wesołą dziewczynę. Dużo czasu spędzanego na świeżym powietrzu uwrażliwiły ją na otaczający świat. To pod jej wpływem, Colin zapragnął powrócić do zdrowia i spędzał dużo czasu w ogrodzie.
podróżował po niej ojciec colina